Update: Aż Metro się zainteresowało moim tematem.
Już kilka osób mnie upewniło, że mogę zamieścić źródła anglojęzyczne w bibliografii do prezentacji maturalnej, zresztą to przecież wydawało się logiczne, że można. To nie powinien być mój problem jezeli ktoś nie zna angielskiego, przecież w polskim systemie edukacji jest obowiązkowy.
Uspokojona, zamieściłam tam artykuły z Guardiana i New York Times’a o fenomenie Mony Lisy jako ikony popkultury. Teksty idealnie pasujące do mojego tematu o kulturze masowej.
Kilka dni później moja polonistka niemiło mnie zaskoczyła mówiąc, że w naszej szkole zdecydowano nie pozwalać uczniom korzystać z źródeł anglojęzycznych.
Ponieważ jest to matura z języka polskiego a nie angielskiego i przede wszystkim nauczyciel nie ma obowiązku znac języka angielskiego, a jeżeli nie zna nie będzie mógł rozmawiac z uczniem na temat danej pozycji w bibliografii. Dodała również, że czasami uczniowie wykorzystują to aby zabłysnąc przed komisją znajomością języka.
Rzeczywiście, sytuacja takiego zakazu niestety wymaga. Jednak z drugiej strony…co to za praca naukowa (a przecież to nasza pierwsza praca naukowa, tak? egzamin na dojrzałosc i takie), która nie moze korzystac z bogatego źródła anglojęzycznych tekstów?
Zresztą o to przecież też chodzi kiedy prezentujemy, o zabłyśnięcie, czyżby niemile widziane było zabłyśnięcie w chwili gdy to komsji brak umiejetności? Nie mówiąc juz o tym, że angielski to powinien juz byc elementem standardowym w dzisiejszej rzeczywistosci.
Bardzo szkoda, że matura musi byc dostosowana do niedokształconych nauczycieli, bo dlaczego moim problemem ma byc to, że nauczyciel nie zna międzynarodowego języka, obowiązkowego w polskich szkołach?
W moim liceum to w tej chwili wyglada tak, że żaden z polonistów nie zna języka angielskiego. Kiedyś uważałam, że umiejętność tego języka powinna byc w minimalnych wymaganiach tego zawodu, bo to też świadczy o pewnej otwartości i wszechstronności. Rozumiem jednak, że to wtedy by znacznie utrudniało pedagogom zdobycie licencji a przez większość czasu angielski jest praktycznie nie wykorzystywany. Zresztą, dobra praca też tego wymaga chociaż nie zawsze jest to potrzebne.
Wiecie może jak to jest z nauczycielami w innych państwach?
Nie proponując żadnego rozsądnego rozwiązania, macie prawo odebrać ten wpis jako niekonstruktywną krytykę. Po prostu zirytowało mnie to, że musiałam przewędrować kilka bibliotek w ciagu 1,5h (świąteczne godziny otwarcia) żeby zdobyć w zastępstwie za treściwe artykuły książkę grubości Harry’ego Pottera.
Wybaczcie, że tak wyskakuje z postem ni stąd ni zowąd po paru miesiącach nieobecności.
25 Comments
A jak brzmi dokładnie Twój temat? I co tam piszesz o Lady Gadzie, bo widziałem na blipie, że coś o niej też będziesz pisać :P
wybaczamy ;)
Cóż, sam wiem jak ciężko coś znaleźć – szukałem czegoś dobrego i ciekawego w szkolnej bibliotece, ale i tak skończyło się na tym, że praktycznie z literatury przedmiotu wykorzystam raptem 2-3 zdania. Nie wiem skąd biorą materiały osoby, które zarabiają na prezentacjach…
Ale niestety, trzeba się pogodzić, że większość nauczycieli jest jeszcze z poprzedniej epoki i są “nie-angielscy”. Może za parę lat to się zmieni, ale niestety to będzie po naszej maturze ;P
Dlatego ja podchodzę do tej części matury jedynie z zamiarem w miarę poprawnego jej zdania ;)
Co do ang. materiałów, u mnie jest podobnie, tyle że podali taką informację wcześniej.
Z drugiej strony, całkiem przyjazny temat masz :) Ja tak ciekawie niestety nie mam ;P
W moim przypadku bibliografia przedmiotu (ta z opracowaniami) to była fikcja. Swoją prezentacje zrobiłem na podstawie materiałów z internetu, a do bibliografii wpisałem kilka tytułów książek wymienianych w tych materiałach. Nauczyciele nie są w stanie się z tymi wszystkimi pozycjami zapoznać przy liczbie osób, które mają egzaminować. W samej prezentacji można natomiast posłużyć się cytatami w których nie trzeba podawać źródeł.
Niestety, część nauczycieli polonistów to kompletna porażka. Brat też zdaje teraz maturę, jego polonistka nie ma bladego pojęcia o robieniu bibliografii i każe poprawiać z dobrze na źle. Jest tak impregnowana, że nawet pokazanie jej oficjalnej Polskiej Normy nie skutkuje, „ma tak być, bo ona tak mówi”. Na dokładkę mówi (wymyśla zasady) co innego w każdej z prowadzonych klas, po trzy razy zmienia zdanie, co było dobrze, staje się źle i na odwrót, a to nagle w ostatni dzień oddawania konspektów wymyśla, że w ogóle nie można korzystać ze źródeł internetowych, a to nie można korzystać z książek takiego-a-takiego wydawnictwa (bo nie!) i tak bez końca…
To skandal! Osobiście nie wyobrażam sobie, żebym nie mógł w swojej prezentacji użyć anglojęzycznych źródeł! W moim przypadku to na nich opierała się cała literatura przedmiotu i miałem w nosie, czy szanowna komisja włada tym językiem (mówiłem o kształtowaniu człowieka przez zamkniętą, odizolowaną przestrzeń na podstawie wybranych dzieł literackich i korzystałem głównie z anglojęzycznej literatury naukowej — nie wyobrażam sobie, żeby np. nie pojawił się tam raport z eksperymentu Zimbardo).
Na Twoim miejscu zrobiłbym podobnie, a jakby robili problemy, to zrobiłbym grubszą aferę, choć pewnie Ty okażesz się rozsądniejsza. ;-)
W każdym razie walczcie o swoje!
Bardzo też mi się podoba, że traktujesz prezentację jako pierwszą pracę “naukową”. Znam ludzi, którzy podchodzili do sprawy zupełnie inaczej, traktując ją jako kolejną odpowiedź przy tablicy. Oczywiście prezentacja ma w sobie coś zarówno z odpowiedzi, jak i pracy naukowej, jednak dziwnym trafem dużo lepiej wypadają osoby, które traktują ją bardzo naukowo. Ja zresztą nawet po dwóch latach traktuję maturę ustną z polskiego jako jedną z pierwszych “prac naukowych” (za to pierwsza “prawdziwa” praca jest właśnie w procesie publikacji, czyli na złe mi takie podejście nie wyszło).
@Jurgi:
Podobnie było u mnie (seriously, powinni przechodzić jakieś szkolenia jednak), co nie przeszkodziło mi oddać porządnie skonstruowanej bibliografii (z zasadami zapoznałem się w jakimś tam czymś dla maturzystów; dopiero na studiach czytałem Polskie Normy…). Dużo zależy też od ucznia — w końcu nauczyciel nie powinien się kłócić, jak otrzyma coś, co jest poprawne.
Chociaż z drugiej strony… jeżeli ktoś trafi na belfra, który jest parapetem…
Trzeba jednak pamiętać, że wielu obecnych nauczycieli kształciło się w czasach, gdy obowiązkowym językiem obcym nie był angielski, a rosyjski. Część z nich dokształca się na własną rękę, ale innym wystarcza znajomość niemieckiego, francuskiego i rosyjskiego, bo angielski nie jest im potrzebny w życiu codziennym. Oczywiście nie powinno mieć to wpływu na wybór przez Ciebie tekstów do prezentacji, dopóki byłyby napisane w raczej popularnych językach, których uczą również w Twojej szkole i których lektorzy mogą pomóc zrozumieć tekst niedouczonym kolegom. W końcu artykuł to nie trzystu stronicowa publikacja.
@unnami: mój temat brzmi bardzo ogólnie – Scharakteryzuj zjawisko kultury masowej, odwołując się do różnorodnych tekstów kultury. I tak, zamierzam mówić o Lady Gadze, opierając się na jej najnowszym 10 minutowym teledysku Telephone. Ale to jeszcze o tej prezentacji poświęce kilka wpisów na bloga, bo to bardzo inspirujące ;)
@p.: jestem tego ciągle świadoma, dlatego też mam nadzieję, że za jakiś czas zastąpią ich ludzie, którzy jednak mieli okazję się uczyć języka angielskiego.
Tak czy inaczej, uważam też, że nauczyciel powinien być człowiekiem ogólnie wykształconym i pomimo tego powinien się postarać dostosować sie do aktualnej nowej rzeczywistości niż rzeczywistość starać dostosować się do siebie.
Moja pani od fizyki naprawdę jest mózgiem. Zdobyła własnie certyfikat na poziomie business, wlasnie obronila swój doktorat, wykłada na uniwersytecie warszawskim, uczy w liceum i wychowuje małe dziecko. A sądzę, że jest naprawdę bardzo niewiele młodsza od mojej polonistki.
teledysk jest fajny ;p
a ja mam nadzieje przeczytać jakiś szkic czy treść tej prezentacji tutaj ;-p
Temat chyba raczej z kulturoznawstwa, cóż może polonista w tej materii, najwyżej ocenić formę i styl.
Wybaczamy, ja tam nawet się cieszę, że napisałaś, nawet jeśli to tylko publiczne żalenie się w poduszkę… ;)
Przeczytałem Twój wpis jako pierwszy po długim okresie niezaglądania do czytnika RSS i na blogi w ogóle, więc temat wybaczania odłóżmy na bok. ;)
Po pierwsze, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, napisz maila do CKE albo OKE w Warszawie i zapytaj, jak to naprawdę jest z tymi materiałami anglojęzycznymi. Miałem kilka lat temu podobny problem ze źródłami z internetu (sic!), ale korespondencja z komisją egzaminacyjną zamknęła usta mojej polonistce. :)
Po drugie, nie zawsze chodzi o niedokształcenie nauczycieli, bowiem dla chcącego nic trudnego (anglistów sporo, więc naprawdę nie widzę kłopotu w tłumaczeniu takich tekstów). Jest jeszcze szkopuł, który nazywa się Ustawa o języku polskim. A że w ustawie o systemie oświaty nie ma wzmianek na temat kwestii językowych, to przyjmuje się, że językiem ogólnie obowiązującym w szkole jest język polski – dotyczy to zarówno materiału wykładanego na lekcjach, jak i zapisów w dzienniku. Stąd wątpliwości nauczycieli, o których wspomniałaś w swoim wpisie.
Mimo wszystko, nawet z ciekawości, zapytałbym na Twoim miejscu o interpretację komisji egzaminacyjnych.
Ja bym w takim wypadku prosił o opinię CKE lub OKE. To że nauczycielka nie zna, to jest jej problem a nie Twój. Może zawsze przepuścić przez translator.
Co do tego ma, że prezentacja z j. polskiego…przecież po angielsku prezentować nie będziesz.
Ja tam bym sprawy tak nie zostawił. Nie lubię jak się wciska mi kit.
Mieliście rację, że powinnam napisać do CKE. Sądze, że to sprawa byłaby przesądzona z góry, jak Łukasz mówił. Jednak zrezygnował z jakiekolwiek korespondencji z nimi, zbyt mało czasu miałam. Termin oddania bibliografii już minął i musiałam się naszukać zastępczych materiałów w języku polskim.
Ech… polskimi szkołami nadal rządzą absurdy.
Również uważam, że każdy nauczyciel, nie tylko polonista, powinien znać chociaż podstawy angielskiego.
I tak, jak ktoś napisał wyżej, matura to praca naukowa. Jak więc można zabronić korzystać z jakichkolwiek źródeł, nawet, gdyby były napisane w jakimkolwiek innym, nawet niszowym języku? To przykre.
To niestety moim zdaniem problem nauczycieli/wykładowców. Faktycznie, przedstawienie anglojęzycznych materiałów by ich zaskoczyło, ale tylko na pozór pozytywnie, bo nagle zdałby sobie sprawę, że nie może nawet tego źródła skomentować skoro jego wiedza na temat języka angielskiego kończy się odkurzonym słowniu pol-ang na półce.
Z tym trzeba niestety nauczyć się już żyć. Ja poszedłem na uczelnię na której cały kierunek miał być prowadzony w języku angielskim, podobnie jak obrona pracy licencjackiej itp. Skończyło się na tym, że połowa przedmiotów była prowadzona w języku polskim bo wykładowca stwierdził, że jest to zbyt skomplikowany przedmiot do prowadzenia po angielsku. 1/4 znała język angielski gorzej ode mnie (a ja sam nie znam perfekcyjnie) więc gdy zdawałem jeden z egzaminów po angielsku (na życzenie), po mojej wypowiedzi usłyszałem: “nie wiem co pan powiedział, ale na oko widzę, że wie Pan o czym Pan mówi”. Mieliśmy tylko jednego wykładowcę z Holandii, który faktycznie znał więcej angielskiego niż polskiego.
Wtedy jednak pojawił się inny problem. Bo nagle kilka osób z grupy stwierdziło, że nic nie rozumie na zajęciach. Na pytanie – dlaczego w takim razie wybrali anglojęzyczny kierunek, padała odpowiedź: “bo koleżanka szła”.
Błędne koło.
Czekam na kolejne wpisy, znalazłem Twój blog na Blogowisku i systematycznie odkrywam z przyjemnością Twoje teksty :)
No cóż, to jest problem ogólnie szkolnictwa. Wszędzie jest źle, w liceum, na studiach. Ale kiedy próbuje się na siłę podążać za zachodem, robić nie wiadomo ile egzaminów już od dziecka to tak jest.
Odniosę się do komentarza wyżej – tragedia. Ja bym się bardzo zdenerwował gdyby zrobiono mi taki dowcip na uczelni. Ale tu widzisz, uczelnie też lecą w kulki tylko po to aby mieć więcej studentów bo z tego mają hajs. U mnie na uczelni jest tylko jeden język i to na żenującym niskim poziomie, tylko raz w tygodniu i tylko przez półtora roku studiów. No to co to ma być za kształcenie, co to będzie za WYKSZTAŁCENIE WYŻSZE kiedy będę znał tylko jeden język? Ale tak jest w Polsce, nie ma co narzekać, trzeba olewać to wszystko, być egoistą inwestować w siebie i tyle. Próby zmian tak długo jak na uczelniach jest jeszcze stary zamknięty na słowa studentów beton nic nie dadzą.
Zeby znać język należy go używać.
Uczyłem się j. rosyjskiego, niemieckiego i angielskiego.
W tej chwili po rosyjsku nie znam już prawie nic, bo nie mam styczności z tym językiem. Dlatego nie winię polonistów że nie znają angielskiego.
Nie wiem czy możliwe jest nauczenie się angielskiego w Polsce?
Wkuwanie słówek to nie nauka, to głupota.
Temat ten dał mi dużo do myślenia, dlatego chcę dodać jeszcze jeden komentarz.
Co do nauczycieli j. polskiego, oni nie muszą znać angielskiego.
Z pewnością angielski powienien znać dobrze nasz prezydent.
Prezydent Państwa to przede wszystkim osoba reprezentująca kraj.
Co sobie pomyślą o nas jeśli reprezentuje nas baran i niedouk.
W czasie nadchodzących wyborów wybierzmy człowieka mogącego dobrze nas reprezentować, nie robić z siebie pośmiewiska.
Nie wybierajmy baranów, jak do tej pory.
Zgadzam się z tobą, nauczyciel polskiego nie musi znać angielskiego, ale prezydent kraju powinien i bez dyskusji.
Jak taki idiota może reprezentować kraj.
Jeśli nie uczył się w szkole, bo pochodzi ze starszej generacji, jako inteligentny człowiek powinien nauczyć się angielskiego w 3 miesiące.
Znacie ten kawał, kiedy spytano ludzi ile im zajmie nauka chińskiego?
Robotnik powiedział że 10 lat, pracownik biura że w 5 lat.
Zapytano studenta budowy rakiet kosmicznych a on zapytał kiedy egzamin.
Języka można nauczyć się w trzy miesiące, podzielam zdanie Beaty.
Pamiętam w dawnym NRD był intytut Herder, jak dobrze pamiętam.
W kilka tygodni byli w stanie nauczyć niemieckiego.
Uczniowie byli w grupach, w których każdy mówił innym językiem, dlatego żeby się porozumieć nie mieli wyboru i używali niemieckiego.
Nie wiem czy coś takiego ktoś wymyślił do angielskiego ale z pewnością tak.
Nie wiem tylko czy nasi byli prezydenci byli na wystarczającym poziomie intelektualnym żeby w ten sposób się nauczyć.
Do tego trzeba osób wybitnych i inteligentnych.
Słowa święte nad wszelkie świętości! żenujące, szkoła to maskarada.
Od ucznia wymaga się chociażby minimalnej (30%) znajomości j.angielskiego, ale nauczyciel może być niedouczony. U mnie matematyk zna niemiecki bardzo dobrze, parę osób dość konkretnie angielski albo francuski – także nie byłoby tutaj raczej problemu z tym. Jednak nasze szkolnictwo to kopalnia absurdów…
Ja jestem teraz na studiach w Singapurze, i przed wyjazdem wiele osob mowilo mi, ze to dziki kraj, tylko dlatego, ze jest w Azji. Doradzano mi, zebym nie studiowala tam, bo jak Polka pokaze dyplom z Singapuru to bedzie tak jakbym nie miala zadnego dyplomu. I wiecie co? Surprise!!!
To jest cudowny cywilizowany kraj, i tu mowie teraz przede wszystkim o edulacji. Wiekszosc osob mowi w domu po chinsku, jest jeszcze mniejszosc mowiaca po malajski i tamil. Wiec sa 3 oficjalne jezyki wiec jak tu pojsc do szkoly?? A to rzad mial prosty pomysl: od zlobka nauczycielki i panie pilnujace dzieci mowia do nich po anglelsku.
W zwiazku z tym WSZYSCY sa dwojezyczni prawie od urodzenie. W szkolach zeby ulatwic asymilacje wszystkie zajecia sa prowadzone po angleisku i zaden uczen nie mowi – prosze pani a ja nie rozumiem, w domu mowie tylko po chinsku. Bez gadania, tak wygladaja szkoly i tu ludzie mysla, ze to normalne byc 2 jezycznym. Dziwia sie, jak mowie, ze w Polsce i ogolnie w innych krajach w szkolach i na uczelniach wyklada sie w jezyku narodowym, bo inaczej rodzice nie apisalyby dziecka do szkoly, gdzie biedactwo nic nie bedzie rozumiec.
Jak to wiele zalezy od ustaw politykow. Jak powiedza ze caly kraj ma dany jezyk nauczania to tak ma byc i spoleczenstwo nie ma nic do powiedzenia. Dzieki angielskiemu Singapur tak sie rozwija, bo wielu obcokrajowcow wysyla tu dzieci do szkoly, wlasnie dlatago, ze jest po angielsku.
Ja tez bym tu nie przyjechala, jakbym sie nie mogla dogadac po angielsku. Ten kraj zarabia na ogromnej ilosci ludzi, ktorzy sie tu doslownie pchaja na uczelnie i do szkol. Dzieki jezykowi tez w bibliotekach sa najlepsze i najnowsze ksiazki prosto z Anglii lub z USA, nie trzeba ich tlumaczyc. Wszystkie najlepsze swiatowe pozycje sa w kazdej bibliotece. A we Wroclawiu na Politechnice co prawda bylo duzo amarykanskich ksiazek, ale zadnej nie wypozyczaja do domu, bo to z innego kraju i ktoz moglby zniszczyc. Tutaj takie ksiazki kazdy moze wyporzyczyc