To mój rekord, nie pisałam równe 2 miesiące. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze ma we mnie wiarę i nie wyrzucił mnie z subskrypcji na dobre. Witam tych, którzy pozostali :)
Jestem w klasie maturalnej i szczerze to jakoś nie mam zbytniego entuzjazmu do tworzenia jakiekolwiek contentu + brak czasu itd. Czasem więc pojawią się wpisy zbiorcze, więc ich serię tych sezonowych myśli pozwole sobie tak ot nazwać Cholernikiem (maturzysty).
Prosumenta przerwa
Od koło pół roku przyjęłam rolę zwykłego, biernego użytkwnika Internetu, podobnego do tych którymi się na codzień otaczam. Zrozumiałam w końcu na czym polega niektórych problem nudy w sieci i dlaczego tak często przesiadują na społecznościówkach Gronie (a teraz jeszcze i Facebooku) czy Fotce.
Tworzenie contentu wymaga samozaparcia i odpowiedniego stosunku do Internetu. Natomiast w moim środowisku wiadome jest, że Internet to narzędzie przyszłości, jednakże to zbyt odległa kwestia, którą zajmują się “specjaliści”, zaś najbliżej jest uznawany jako źródło rozrywki i kontaktu z najbliższymi. Dla większości więc granice Internetu to portale społecznościowe posiadające polską wersję językową, JoeMonsters, YouTube etc. W tym roku nieco jeszcze poszerzyły się o Demotywatory, które są uznawane za największe wydarzenie internetowe w Polsce w 2009. Znane już kupę czasu temu wśród aktywnych internautów, teraz świetnie przyjęły się w końcu na polskich kablach. Najlepiej możemy to zauważyć wchodząc do biblioteki szkolnej w czasie przerwy.
U mnie w szkole na każdej przerwie, na każdych 10 monitorach obecne są Demotywatory. Najfajniejszymi żartami już nie są te o Twojej Starej tylko właśnie teksty z demotów. Dodatkowo w tym roku przestano się pytać o Grono, tylko o profil na Facebooku. Można powiedzieć, że stado się zaczęło przemieszczać, chociaż niektórzy przewidują dalsze wędrówki.
Ogółem rzecz biorąc śledziłam życie sieci niemalże tylko i wyłącznie od strony przeciętnego użytkownika, jako, że przyznam, że nawet z RSS’ami trudno mi było nadążyć, nie mówiąc już o Blipie i Twitterze. Dobrze, że mam jeszcze kontakt z wami przez Facebooka, ktoś czasami wrzuci jakiś link, napisze wpis na bloga i się pochwali.
Mogę powiedzieć, że pierwotnym źródłem…problemu jest oczywiście matura, którą zdaję w tym roku. Co prawda, sam egzamin dojrzałości dla mnie nie jest aż tak istotny, bo mam ambicję zdawać na Akademię Sztuk Pięknych, w której liczą się ich własne wewnętrzne egzaminy. Tak więc, zapieprzam z rysunkami ile tylko mogę.
Dodatkowo, jakoś w tym roku bardziej trzyma mnie społecznie przy życiu real niż wirtual
Muzyka dziurawi niebo – C. Baudelaire
Jakiś czas temu obejrzałam “Starter For Ten”, brytyjski film, komedia romantyczna z 2006 roku; przeciętny, niespecjalnie wybijający się ze swojego gatunku, ale jak to bywa z brytyjskimi komedia romantycznymi – urzekający. To co szczególnie mi się spodobało, to świat upozorowany na lata ’80, niezwykle przekonująco swoją drogą. I wtedy odkryłam w sobie sympatię do tego okresu, a szczególnie do muzyki z tychże lat. Filmowy soundtrack zawierał w sobie wiele utworów The Smiths, The Cure, Echo & The Bunnymen…
Niedługo po obejrzałam jeszcze ‘500 days of summer’ z Zooey Deschanel, muzycznie jak i stylowo inspirowana tamtymi latami. Ścieżka dźwiękowa obfitowała świetnymi kawałkami, w tym kilka The Smiths. Zastanawiałam się, gdzie oni byli przez ten cały czas? Dlaczego tak późno ich odkryłam? Przecież na pewno ich już nie raz słuchałam z okazji zapoznawania się z muzyczną klasyką. Ale nie, oczywiście kolejny raz to film musi być źródłem moich muzycznych wrażeń.
Tak jak Yann Tiersen stało się jednym z moich ulubionych artystów po oberzeniu ‘Amelii’ i The Shins po ‘Garden State’, tak też teraz jest z The Smiths. Którzy są moim kolejnym istotnym zagięciem w moim guście muzycznym (chyba ósmym :P)
the gigs
A propos Yanna Tiersena, byłam gdzieś we wrzesniu na jego koncercie z Orką w Progresji. Kupiłam bilet z przeświadczeniem, że pójde zobaczyć Yanna solo. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie (jak i tłumu) gdy po Orce (w składzie pijany Tiersen ze skrzypcami), którą uznałam za jakiś support, impreza się skończyła. Jakiś miesiąc później ogłoszono ten właściwy koncert Yanna Tiersena w warszawskiej Stodole, jakież było wtedy moje ubolewanie. Bo kasa z nieba nie spada i za tamtą omyłkę już musiałam zapłacić moją nieobecnością na listopadowym koncercie. Żałuję tamtych biletów, chociaż przyznam, że przyjemnie się bawiłam w dobrym towarzystwie, a Orka to dobry zespół industrialowy.
W listopadzie miałam również okazję zobaczyć kolejny raz Placebo na Torwarze, to było zupełnie inne przeżycie niż 2 lata temu. Wtedy byłam na etapie sympatii, a na koncercie dopiero uswiadomiłam sobie, że ich kocham. Tym razem, szczerze wzruszona ich kolejną wizytą dałam upust swojej wdzięczności za tą wspaniałą muzykę.
Nie jestem fan boyem, nadal pozostaje fanem konstruktywnym i śmiem twierdzić, że najnowsze ‘Battle For The Sun’, chociaż ogółem bardzo dobre, to jednak na tle wczesniejszych płyt wypadło blado. Tak jak i koncert: przyszli, świetnie odbębnili i poszli (wracając 3 razy, ale to pewnie wyreżyserowane).
A szczególnie, zirytowała mnie niektórych reakcja po koncercie, jak gdyby chcąc udowodnić jak zajebiście się wyszaleli i jacy są imprezowi, opowiadali jak to krzyczeli i stracili głos, skakali i rozbijali się wraz z tłumem. Zapominając gdzieś o muzyce. 2 lata temu, gdy Placebo zaczynałam dopiero kochać, przyznam, że miałam podobnie, nie potrafiąc nic innego powiedzieć o koncercie niż “zajebiście było!!11” (już nawet nie śmiem linkować do tamtego wpisu; do P.W: dlatego byłam trochę naburmuszona po koncercie..:>)
Stojąc gdzieś niemalże pod sceną widziałam kobietę (40l?), była jedynym nieruchomym punktem wśród tłumu. Stała i łzy jej ciekły. Wokoło niej byli ludzie pogrążenie w jakiejś muzycznej esktazie, którzy nie skakali żeby tylko skakać.
Mogłabym jeszcze długo pogadać o supporcie, o animacjach przed koncertem, o fanach i ogólnie o różnych moich psychotycznych przemyśleniach. Ale jest 01:27, wpis ma już aż koło 900 słów i chce mi się spać.
PS: Ostatnio, pisząc te wypociny o muzyce, dźwięku itp, uświadomiłam sobie, że muzyka w moim życiu gra niewyobrażalną rolę. Bez niej byłabym jakby zupełnie inną osobą, wierzę, że “gorszą”. Niewyobrażam sobie życia bez słuchawek.
12 Comments
Lata osiemdziesiąte – ciekawe, chociaż trudne czasy. Muzycznie również :)
Ja jeszcze mam w czytniku :))) Choć niechęć do pisania o siecirozumiem. Pisząc – musiałabym się powtarzać,albo kopiować cudze wpisy. Toteż pozostaję przy “reblipowaniu” i dokumentowaniu świata mniej lub bardziej udolnymi zdjęciami. Może wena wróci czego i Tobie życzę :)
“Nuda w sieci” to według mnie największa zmora. Codzienne odwiedzanie tych samych blogów, for, tylko żeby sprawdzić czy coś nowego się nie pojawiło. Sam ostatnio stałem się ofiarą tego, potrafię zmarnować cały dzień siedząc przed komputerem (internetem) i nic tak naprawdę nie robiąc. Nawet teksty stają się zbyt długie, żeby je czytać. Jakoś od pewnego czasu nie mogę się z tego wyrwać, niestety.
Ja byłam na koncercie NIN w Poznaniu. Było _prawie_ zajebiście.
Pojechałam tam posłuchać muzyki, bo żeby dodatkowo popatrzeć i przeżyć to musiałabym chyba przypiąć się do barierek kajdankami. Szkoda, że byłam jedną z niewielu takich. Zostałam zgnieciona przez tłum (mimo, że stałam w zasadzie na samym końcu placu), nie widziałam na scenie nic, ale nie było mi to potrzebne. Zamknęłam oczy i słuchałam. Do momentu w którym wpadła na mnie jakaś na wpół trzeźwa laska, z papierosem w ręku, który wylądował oczywiście na mnie.
A wszelkie negatywne komentarze odnośnie takich zachowań są zawsze zbijane tekstami: ‘no co ty, jak w ogóle mogłaś stać przy takim utworze? przecież on zachęca do szaleństwa!’
Nie wiem, może, ale dla mnie muzyka była najważniejsza, a nie trzepanie głową i chodzenie po ludziach. Koniec końców, wyszłam z twarzą mokrą od łez (pytanie czy od bólu jaki poczułam jak mnie laska przypaliła, czy od tego co słyszałam), i nie do końca świadoma, że BYŁAM na tym koncercie. Do tej pory mam taki niedosyt…
To samo było na XIII Stoleti. Chciałam posłuchać (bo niewiele z repertuaru kojarzyłam), a że stałam mniej więcej w połowie sali, to oczywiście musiałam oberwać raz czy drugi, bo przecież człowiek słuchający na koncercie to jakaś anomalia. Lepiej zrobić młyn do ballady niż stać i płakać ze wzruszenia, lub choćby słuchać i starać się zrozumieć przekaz.
No ale mniejsza.
Przede mną 69 Eyes, Rammstein, Katatonia i może w końcu Metallica. ^^
wtf. taa…to jest jedno z tych bardziej denerwujących frazesów.
u mnie w okolicy było spoko, do czasu gdy 3 dosłownie mokre dziewki nie postanowiły zacząć skakać w promieniu metra, obijając się po wszystkich i depcząc i waląc mnie łokciami po głowie. Po jakimś czasie dopiero, w napływie lekkiej kurwicy dałam im trochę za mocno z łokcia. Poszły nękać ludzi 2 rzędy dalej.
Co z tego, że to rockowy koncert do cholery. każde miejsce ma swój jako taki savoir-vivre!
1) Powodzenia na maturze :)
2) Do zobaczenia na fb (hint: imie i nazwisko to moj mailowy login)
3) Muzyka –
Moi rodzice mowili mi, ze nauczylem sie obslugiwac magnetefon zanim zaczalem mowic – zajechalem kasete z *too kitsch to mention*
Poznalem w UK NAPRAWDE ortodoksyjnych muslims. Wg nich religia zabrania i im sluchania muzyki (dziwne, ale znajomi turcy w Koranie tego nie znalezli).
Naprawde nie wyobrazam sobie zycia bez muzyki. To musi byc smutne, niczym bez jedengo ze zmyslow…
Lanooz i malotka – myślę, że trochę przesadzacie – jak się idzie na koncert (nie mówimy tu oczywiście o wizycie filharmonii itp.) to należy liczyć się z tym, że ludzie będą chcieli poskakać i poszaleć. Jak chcesz tylko wsłuchać się w muzykę, to albo zostajesz w domu ze swoim sprzętem audio albo (o ile jest taka możliwość) kupujesz miejsca w sektorze z siedzeniami. Możliwość oberwania łokciem jest, że tak powiem, wliczona w cenę biletu.
To właśnie Ty w tym momencie wykazałaś się niezrozumieniem tego savoir-vivre – to nie jest przytyk osobisty. Koncert rockowy nie jest dobrym miejscem do spokojnego słuchania muzyki (o ile nie jesteś w sektorze miejsc siedzących).
Powodzenia na maturze ;)
@wymagany: Nie, nie mówię tu o szturchnięciu łokciem. Mówię tu o sytuacjach typu: oberwanie glanem w głowę (zdarzyło mi się, a owszem, skutki do najmilszych nie należały), przewróceniu drugiej osoby, ot tak dla hecy (też to przeżyłam i nie mówię nawet jak to się skończyło), czy w końcu opisane przeze mnie wyżej wymachiwanie kończyną zakończoną czymś gorącym (papieros, zapalniczka, cokolwiek).
Z resztą, w wydaniu audio nie posłucham zbyt wielu wersji live a jeśli już to są najczęściej wydawnictwa podkręcane studyjnie, więc ta opcja mnie nie ratuje w momencie kiedy chcę usłyszeć to co gra na prawdę. Tak samo nie stać mnie na kupowanie biletów na miejsca siedzące (przykład: Metallica i cena 400 zł za usadzenie tyłka na trybunie). Niby są ludzie którzy uważają, że “nie stać mnie na to” to nie jest argument, ale ja mam trochę inny system wartości i wolę te 400 zł przeznaczyć na miesiąc jedzenia niż na koncert.
I powiedzmy tak, ja szanuję innych na koncercie, staram się nie robić ludziom krzywdy. Dlaczego inni tego nie potrafią? I przede wszystkim dlaczego nawet oczekiwać tego nie mogę?
Do pewnego stopnia – nie ma problemu, zniosę wszystko. Ale cierpliwość każdego człowieka ma swoje granice.
Nie chodzi o spokojne słuchanie muzyki, bo jasne jest, że idąc na koncert rockowy raczej tego nie oczekuję. Istota w savoi-vivrze o którym wspomniałam to własnie te granice o których mówi wyżej malotka. Więc nie będę pisać nic więcej zbędnego, podpisuje się pod jej komentarzem ;)
@malotka: Ale to o czym piszesz to zupełnie normalne zachowania na takim koncercie. Większość ludzi, która tam poszła miała ochotę na dzikie pogo i powinnaś się z tym liczyć. Widzisz – to jest tak jakbyś poszła do kina i miała pretensje, że większość ludzi je popcorn i jego zapach wypełnia salę, a Ty akurat go nie znosisz i nie rozumiesz jak Ci ludzie mogą się nim opychać (przykład z zycia wzięty – mam taką koleżankę). Rozumiem, że to przeszkadza, że nie każdy to lubi, ale jeżeli wybierasz się na taki koncert to powinnaś być świadoma ewentualnych konsekwencji. Jeżeli nie stać Cię na miejsca siedzące (też bym nie dał tych 400 PLN btw), a koniecznie chcesz iść to masz w zasadzie trzy wyjścia:
1. pogodzić się z możliwością oberwania,
2. przyłączyć się do skakania,
3. wziąć ze sobą kilku kolegów, którzy utworzą barierę ochronną (empirycznie sprawdzone – patent widziałem już na kilku koncertach – sprawdza się :) ).
Właśnie dlatego, że oni przyszli tam po to, żeby się wyszaleć i i dorobić się nowej kolekcji siniaków – takie naturalne prawo koncertów :) (poza miejscami siedzącymi oczywiście).
Tak ogólnie to poszukajcie sobie obie Panie (Lanooz i malotka) na youtube hasła “wall of death” – między innymi tak większość ludzi chce się bawić na koncertach ostrzejszej muzyki. Po prostu miejcie tego świadomość :)
(dubluje, bo pisałem przed Twoim komentarzem)
Lanooz -> “wall of death” -> to jest właśnie savoi-vivr koncertów ostrzejszej muzyki :)
I czuję się dziś taki szary i beznadziejny. Bo założyłem tez konto na facebooku. Gram w tego Castle Age’a, który tak na dobrą sprawę, jako gra browserowa wypada dość średnio. Czy ja się starzeję, że szukam tak prostych rozrywek? A może stałem się jeszcze bardziej Leniwy?