Gdzieś w komentarzach do nagrań z koncertu Radiohead (tak, żałuję, że nie byłam) fani narzekali na ludzi spod sceny, bo stali, tylko stali. Coś tu jest nie tak, jeżeli fan na koncercie tylko słucha. Bo oni to normalnie “skakali i darli japy“, więc aż ‘szkoda biletów na tamtych’. Czy już od dawna miernikiem dobrego koncertu jest darcie japy i szaleńcze skoki? Na koncertach to już się chyba za często nie słucha. Rozumiem, dobrą zabawę, ale już wszystkim weszło w nawyk, że stanie w miejscu na rockowym koncercie nie przystoi. Ja tak odbieram ulubioną muzykę, że w niej tonę i dlatego nigdy nie zatańczę. My, statyczni słuchacze mamy przerąbane.
6 Comments
Byłem wiele razy na koncertach, gdzie grały zespoły, które nie bardzo mnie interesowały. Mało tego, pierwszy raz z nimi miałem styczność. Nawet nie zwracałem najmniejszej uwagi na to jak grają, najważniejsze było POGO ;). Jednak to nie to samo co dobra zabawa w takim tańcu + znany i lubiany zespół (np. Dżem). Posłuchać muzyki mogę w domu, oglądać zespół mogę w teledyskach i filmach, bawić się w taki sposób mogę tylko na koncercie ;)!
A na tych “Alternatywnych” koncertach jest chyba inaczej. Znaczy Ci pogujący są odbierani negatywnie. ;) Wszystko chyba zależy od otoczenia :)
choć rzeczywiście od razu może się nasuwać się pogo to jednak nie to miałam na myśli. Chodzi mi o coś bardziej ogólnego, “rytuał” tak powszechny, że aż niekiedy wymuszony aby uchodzić za “fajnego” na koncercie. Np. na otwartym Rock Pikniku w Warszawie kolega ciągle sugerował, ze nie powinniśmy tak sobie tylko stać, że trzeba chociaż ręce pomachac! Pomimo, że zespoły na scenie Lady Punk, CKOD) wcale nie należały do naszych ulubionych czy też jakoś bardziej lubianych.
chyba po prostu nie czuję bluesa. i nie jestem fajna.
Wczoraj byłem na koncercie Morricone w Stoczni. Nie skakałem. Pewnie dziwny jestem:)
Ja tam cię rozumiem. Muzyka + oprawa na koncercie nie wymuszają na mnie tańca, a powodują raczej żebym zapomniał że sobie stoję przed sceną. O to chodzi, żeby wtopić się w takie wydarzenie.
Tja, ja na NIN zostałam nieźle poturbowana (mimo, że stałam hen hen od sceny) bo… stałam i słuchałam. Nie mówię już o tym, że jakaś “fajna” laska postanowiła podczas skakania zapalić fajkę, która wylądowała później na mnie. Dla mnie muzyka była ważniejsza niż pogo pod sceną, a sam koncert – niezapomniany, genialny. Może to też kwestia tego, że nie znałam wszystkich piosenek, jakie zostały zagrane, i po prostu chciałam ich posłuchać na spokojnie.
No i scenę widziałam tylko jak mnie mój luby trochę podniósł. :D