resident evil: zagłada

W końcu zabrałam się za obejrzenie trzeciej części kultowego filmu o zombie, pośrednio zmotywowana przez SenTineL’a który już popełnił o tym wpis.
Śmiało nazwę Resident Evil jako prowodyra kultury zombicznej. I mam tu na myśli nie tylko film, ale i grę, która była pierwsza.
Moją pierwszą grą w życiu był właśnie Resident Evil. Pomijając to, że w tamtym okresie życia niczego nie bałam się bardziej niż zombiaków z gry i mój mózg od tego czasu jest lekko spaczony, to jak dla mnie był to majstersztyk (oczywiście musiałam to sobie uświadomić dopiero po wielu latach, dowiadując się przy okazji, że “gra z ząbi, gdzie potwór wyskakuje z okna do pokoju” to był resident evil). Dlatego piszę o tej serii z taką..czułością ;)

Do każdego rodzaju filmu trzeba podejść odpowiednio. Adekwatnie do otoczki. Oczekując od kina zombicznego jakieś bardzo ambitne przemyślenia o życiu i dojrzewaniu, zawód będzie murowany. Więc podeszłam do tego jak to się podchodzi do zombie i wcale nie jestem zawiedziona, wręcz z przyjemnością mi się oglądało i ostatecznie jestem zadowolona.
choć może też dlatego, że oprócz oczyma oglądam każdą powierzchnią ciała.

Fabuła co prawda jest nieco przewidywalna, ale tutaj mi to nie przeszkadzało. Czasami filmami rządzi co innego niż fabuła, jeszcze częściej nasze alter-ego żąda właśnie wyczekiwanej fabuły, aby dążyć do filmowego spełnienia.
W naszej rezydencji zła, historia jest atutem. Ponieważ bardzo ważnym wątkiem jest postać Alice, która oprócz siekania połludzi ma swoje własne rozterki związane z jej przeszłością, pochodzeniem i sensem życia. Brzmi bardzo ambitnie, ale nie, tam nie ma życiowych rozważań.

Prócz dobrych efektów specjalnych, efektowne było też aktorstwo. Głównie gra genialnej (tutaj) Mili Jovovich. Wyobrażacie sobie kogoś innego do tej roli? Ja zdecydowanie nie, śmiało mogę rzec, że to Jovovich czyni ten film o niebo lepszym.
Przez cały czas, każda część naszego umysłu solidaryzuje się z główną bohaterką, Alice. To takie uczucie, euforia z dzieciństwa, kiedy superbohater w filmie/komiksie odnosi sukces. Alice to moja superbohaterka ;)

null

nie ma sensu mówić więcej, po prostu polecam.

PS: Już wiem w czym problem z moim blogowaniem niech to też będzie rada dla Was – jeżeli macie pomysł na wpis natychmiast zacznijcie pisać. Po jakimś czasie, pomysł pozostaje dziewiczy, ale nasze chęci ulegają przedawnieniu. Notkę tą napisałam 15 minut po filmie. Promieniuje ekscytacją-po-filmową.

5 Comments

Teloch 25/04/2008

Recenzja spoko, tylko nie zgodzę się co do roli Residenta w kulturze zombi :> No, chyba, że miałaś na myśli tylko swoją relację z żywymi trupami.

popydo 25/04/2008

A mnie tak sobie się podobało.

Głównie scenariusz kulał. Jakoś miałem wrażenie, że nie było pomysłu, i wyszło “przychodzą, strzelają, wychodzą” w otoczce postapokaliptycznej.

Nie, żebym chciał jakiegoś zaangażowanego dzieła. Po prostu scenariusz ledwo zaczął się rozkręcać, a już się skończył ;)

Niestety, każda kolejna część jest coraz gorsza w przypadku tej serii.

rav 25/04/2008

Mój stosunek do Resident Evil jest taki: gra – wymiata, film – niekoniecznie. Resident Evil jest w ogóle taki…magiczny. Grając w trójkę czułem ten klimat, bałem się, nie chciałem w to dłużej grać, jednak coś mnie do tej gry ciągnęło i zarywałem kolejne kilka godzin. Ba, dodam, że w grze pomagał mi trainer (raz z rakietnicy w Nemesisa i pada ;))., mimo tego nie czułem się bezpieczny. Film obejrzę, jeśli znajomi będą mieli ;)

Lanooz 26/04/2008

Teloch pewnie myślisz jeszcze o tej serii żywych trupów Romero? ;)
rav, zawsze się ma sceptycznie podejście do pomysłów mających swoje pierwzowzory. Ale myślę, że warto :) Grę nie porównuję z filmem.

Zjadacz Węży 27/04/2008

Imo film zdecydowanie za krótki. No i niektóre elementy takie jakieś przerysowane (Zombie układający plastikowe klocki, by stwierdzić po 5min, że nie ma wystarczających kompetencji jednocześnie roznosząc wszystko w pomieszczeniu). No ale rozumiem “ekscytacje-po-filmową” ;)